niedziela, 22 czerwca 2025

Kuracja.

 

    Ze strachu przed chorobami serca, które najchętniej atakują ludzi ponad półwiecznych, postanowiłem się zawczasu zabezpieczyć i zacząć się odmładzać, nim kalendarz zacznie szydzić, że już za późno. Zacząłem biegać po ulicach, bo tam biegają takie piękne charcice z biustami kołyszącymi się niczym boje na niespokojnych wodach, a wiadomo, że przebywanie w pięknym otoczeniu zmniejsza poziom stresu, łagodzi obyczaje no, i zwyczajnie, nobilituje do świata koneserów kultury i sztuki. Szybko te małpy biegają, więc co i rusz ścigałem to jedną, to drugą łanię, znikające szybciej, niż wypłata.


    Po półrocznej martyrologii odwiedziłem kardiologa, który (jak mi się zdawało) był przerażony. Mój smartwatch mnie zdradził! Świnia! Jak tylko lekarz przeanalizował poziomy tętna, zapytał, czy nie zdejmuję zegarka na czas stosunku! Rany boskie! Jakiego stosunku? Po biegu odpoczywałem aż do posiłku, a po nim – lulu. Grzeczny jak nowoprzyjęta zakonnica, a nawet bardziej, bo o płci własnej zwyczajnie zapominałem do czasu, gdy przytrzasnąłbym ją sobie zamkiem błyskawicznym.


    Jąkałem się, że to od regularnego biegania, więc wysłał mnie do pulmonologa, który określił pojemność moich płuc na poziomie niezbyt dużego dorsza i ostrzegł, żebym nie nurkował nigdy w życiu. Dorsze, jak powszechnie wiadomo pływają w wodach głębokich. Trzydzieści, pięćdziesiąt metrów, to ich cienka czerwona linia, powyżej której rozedma płuc, czy co one tam mają w strefie bikini. Dla mnie to świat z powieści Verna, bardziej fiction, niż science, więc szybko osiągnęliśmy consensus. Nie nurkuję nawet w wannie (bo nie mam), a wody śródlądowe odwiedzam wyłącznie wtedy, kiedy mieszczą się w porcelanowym kubku z napisem „Pieniawa Wielka”, albo co gorsza „Szczawnica” – ohyda! Nie polecam.


    Kardiolog, pokrzepiony dewastującą moje zapędy diagnozą pulmonologa, rozwijał się, jak papier toaletowy w obliczu rozwolnienia. Zanim oddech stracił nie wolno było mi już praktycznie nic, poza przyjściem na kontrolę za trzy miesiące. Dwa wiadra tabletek w nieistniejących kolorach rano i drugie dwa wieczorem. Gdybym wciąż bywał głodny (w dopuszczalnym oknie żywieniowym) zapisał mi jeszcze pigułki ratunkowe i suplementacyjne, jako ostatnią deskę ratunku.


    Szukałem ratunku w sieci. Koszmar najwyraźniej dopiero wtedy się zaczął. Diety. Masowe i indywidualne, pudełkowe, restrykcyjne, bądź nie. A każda zżerała moje ciało z prędkością piętnaście kilo na miesiąc – szybko policzyłem, że roku nie przetrwam na takiej diecie. Uratował mnie Mistrz dzielnicy w sztuce survivalu, czyli pan Rysio, lokalny kloszard, dysponujący wiedzą tajemną, którą nazywał zdrowym rozsądkiem. Pan Rysio, za jakimś kabaretowym guru potwierdził, że jedna dieta, to za mało na zdrowego chłopa, więc najlepiej brać od razu dwie, a nawet i trzy, żeby bez bólu i wyrzeczeń przetrwać ciężkie czasy. I absolutnie bez ciśnienia. „Slołmołszyn” – dyscyplina pozwalająca (panu Rysiowi) bezstresowo pokonać każdą rafę i życiowy zakręt, miała być i dla mnie drogą ku prawdzie objawionej.


    Oczywiście, wyśmiał moje sprinterskie, czy raczej maratońskie zapędy, polecając raczej wielogodzinny, powtarzalny i nieodwołalny „rilaks” w godziwym towarzystwie czegoś oszronionego, towarzystwa wtajemniczonego w arkana żywota człowieka poczciwego, nie przesadzając z nieco przereklamowanym medialnie seksem i pogonią za pieniądzem (jeśli ktoś pierwszy forsę dopadł, wolał odpuścić, jeśli cudzy portfel przykleił mu się do ręki, a poprzedni właściciel upierał się – również nie eskalował prawa własności. W ogóle w strefie przygranicznej pan Rysio był miękki i uległy jak dobrze opłacona seksworkerka wykształcona nie tylko intelektualnie).


    Kardiologiczne trzy miesiące minęły mi jak z...b...i...cz...a… s...t...rz...e...l...i...ł (riplej wery slołmołszyn). Bieganie przestało mnie bawić w pierwszej osobie, choć nadal chętnym okiem zerkałem na łanie o falujących biustach, kiedy mijały mój dzienny posterunek, jednak ewentualne uniesienia przekierowałem na paliwo niskooktanowe, czasem nawet na błękitne ZERO – co prawda pan Rysio uczulał, że zerowaste, należy rozumieć tak, że w butelce nie zostawiamy ani kropli, bo paliwo jest zbyt drogie, żeby je bezmyślnie marnować, a poza tym nieposmarowany układ krwionośny mógłby zaprotestować. Zarost wyhodowałem piękny, nieco zakurzyłem się (co poniektórzy mówili, że jestem wintydż, albo oldskulowy, czy jak kto woli antyczny), a język wzbogaciłem o paletę słów nieakceptowalnych prawnie, jednakże, żeby nie nosić przy sobie zbyt dużego zasobu, zrezygnowałem z wielu dotąd używanych, wielosylabowych słów wymierającej polszczyzny.


    I tak siedzę sobie ciesząc się przepływającym pomimo mnie światem, raz pięknym, raz bogatym, innym razem zagonionym w trzy d… i chyba spóźnię się do kardiologa. Jeszcze mi kto miejsce zajmie? Pan Rysio mówi, że popilnuje, ale zwyczajnie mi się nie chce. Wszak kazał mi się oszczędzać. Więc poczekam. Może będzie tędy przechodził, to zalatwimy wizytę przy okazji?

Skaleczony skaleniem leń wyleczony.

 

    A jeśli człowiek myśli o spacerze w plenerze, musi doskonale zaplanować dzień, by zaczął się (i skończył) nim upał ogarnie otoczenie. Ósma, to pora niemal zbyt późna. Siódma brzmi zdecydowanie lepiej. Wtedy, w niekoszonych trawach wciąż można odszukać krople rosy, szczególnie tam, gdzie zielsko rośnie wysoko. W takim zielsku, prócz dziurawca i skrzypu udało się wyszukać krwawnicę, czarną szantę, nieco krwawnika, kwitnącą przytulię, żywokosty, żmijowce, brzemienne głogi, tarniny i mirabele, ech. Udało się wykryć też paru panów rumianych od nadużywania napoi, kretyna z wielkim psem, który widząc, że jego pupil eskaluje emocjonalnie na widok apetycznej niewiasty i pała bezinteresowną nienawiścią, zamiast przekierować jego zainteresowania na inną płaszczyznę, siadł na ławce i obserwował, jak pani sobie poradzi ze stresem – pies był na smyczy, jednak odbezpieczony, a kretyn nie wyglądał na takiego, który utrzyma furię w dłoni.


    Kilka biegających pań w sportowych stanikach nie nadążających za preferowanym tempem przemieszczania, z rzadka kolarz chrzęszczący na żwirach alejek, spacerujące po parku parki o łącznym wieku sto pięćdziesiąt plus, kilka dzięciołów rechocących w gęstwinach lip, z których część przekwitła, a część dopiero zaczyna starania, sikorki śpiewające piękniej od bardzo towarzyskiego mazurka, który koncertował na balkonie. Rodzinne lodziarnie jeszcze śpią, niepokojone pogwizdywaniem pociągów, nie raczących się zatrzymać na stacji zbyt małej na osobistego dróżnika. Ulice bez chodników prowadzą na pola, a nieliczne samochody spychają piechotę na pobocza i w rowy. Może trzeba było wyjść o piątej?

Ekstrakt uczuciowy.

 

    -Wymiatasz! 

    Powiedziała pani prezes, a ja czułem rozpierającą mnie dumę, gdy dokończyła myśl gasząc zachwyt.

    – A jak skończysz, to dokładnie umyj podłogi.

sobota, 21 czerwca 2025

Toffi.

 

    Toffi – ksywa przylgnęła do niego, jak właśnie toffi w zęby. Istny mordoklejek. Jak się uwziął, to zamęczył człowieka niemal na śmierć. Szedł, niby obok, a wiecznie miało się wrażenie, że jego dłonie, łokcie, oddech, penetrują człowieka na wylot, z kieszeniami i rozporkiem włącznie. Uśmiechnięty, słodki, trudny do wyplucia. Wampir energetyczny. Zawsze potrafił jakoś tak obrócić słowami, że robiło się go żal i czułem potrzebę wsparcia go, jeśli nie finansowo, to chociaż towarzystwem, czy uchem, w które wlewał wciąż świeże pomyje. Po każdym spotkaniu czułem się brudny, wyzuty z talentów i chęci. Z sił witalnych. Nie byłem jedyny, a każdy, kto choć raz doświadczył wie, jak chora była to symbioza. Przyjaźń z rakiem. Z amebą, czy tasiemcem uzbrojonym.


    Niby wiele nie chciał, tu papierosa, tam piwko w ogródku pośród ludzi, czasem drobna pożyczka, choć tu nie przeginał – kwoty były niewielkie, ale skrupulatnie ich nie oddawał. „Zapominał” już w chwili, gdy kwota lądowała w jego kieszeni. Życiorysem, a raczej nieszczęściami, jakie niezasłużenie nań spadły starczyłoby chyba dla wszystkich pensjonariuszy Dachau zamęczonych przez znienawidzony reżim. I każdym detalem, każdym strupem na tym życiorysie musiał się podzielić i wyszarpać dobre słowo. W zamian machał ręką, gdy chciałem „pochwalić się” sumą moich nieszczęść, twierdząc, że to nic w obliczu tego, co przeżył w ubiegłym tygodniu, a jeśli chcę, to opowie zdarzenia mijającego miesiąca, jeśli tylko mam czas i postawię chłodne piwko z czymś na zakąskę.


    Pod pozorem ciśnienia wewnętrznego uciekłem do toalety, a stamtąd na zewnątrz. Trwożliwie się obracając w obawie, że mnie dogoni, dostrzegłem go siedzącego już przy innym stoliku i chyba chwalił się blizną na ramieniu, trzymając kogoś za nadgarstek i czekając na piwko (z czymś na zakąskę). Współczułem, ale niezbyt intensywnie. Toffi dał mi się we znaki, niech teraz kto inny poczuje siłę uwodzenia. A przecież, kiedy się go spotkało – trudno było się na niego gniewać. Grzeczny, elokwentny i niewątpliwie wykształcony. Najwyraźniej Bóg takim go stworzył, podobnie, jak stworzył pijawki, czy kleszcze. Widać – ma na niego jakiś wyrafinowany plan. Może to czyśćcowa pokuta?

piątek, 20 czerwca 2025

Kredens – mebel na kredę.

 

    W sklepie pani, która zamiast się zżymać na nieprzychylny los siedząc na kasie uśmiecha się i żartuje nawet z obcymi. Rudość na głowie podtrzymywana jest taką ilością plastikowych motyli, że budleja mogłaby pozazdrościć stadka. Kobieta przeżywająca młodość nie pierwszy raz też się do mnie uśmiecha, ładując siatę za siatą, bo weekend dla niektórych dopiero się zacznie, więc trzeba. Dziewczynka dosiadła roweru i usiłuje wszystkie cztery koła zmusić jeśli nie do galopu, to chociaż do stępa. Babcia dodaje jej animuszu, więc sukces jest kwestią chwili. Wróble i dzieci – one mają w sobie energię, jakby były zbudowane z ogniw fotowoltaicznych. Truskawki pachną na licznych straganach i nic nie zazdroszczą lipom.

czwartek, 19 czerwca 2025

Ordynans – bardzo wulgarny człowiek.

 

    Po porannych przepychankach, kiedy aura nie umiała się zdecydować, czy skropić świat wilgocią, czy wylizać słonecznymi promieniami. Teraz? Toczy się życie tarasowo balkonowe, babki lepią się z piasku, żeby młodzież zawczasu nauczyła się doceniać zalety wypukłości. Samoloty ciężkie, brzemienne kierują się ku lotnisku, by tam wysypać ikrę w miejskie zakamarki. Świat zatrzymany. Nie drżą źdźbła trawy, ani drobne listki na drzewach. Głos dzieciąt nie zna wahania, ani skrępowania. Psy trzymają się cienistych ścieżek, a młode mamy wygrzewają uda korzystając z chwil spokoju. Ktoś odkurza, inny kocha bez granic, kolejny wynosi śmieci. Powietrze wdziera się do mieszkań, zachęcane uchylonymi oknami. Ze skrzynek kwiaty zerkają na świat i wypatrują trzmieli, o które łatwiej niż o pszczoły. Nie dzieje się nic i zdaje się, że to najlepsza z możliwych wiadomości.

Prasówka cd.

 

1. Doświadczenie ponad wszystko.

    „Statek kosmiczny, przygotowujący się do dziesiątego lotu testowego doświadczył ANOMALII” Wybuchł, ale podobno nikomu nic nie grozi. Jakby spadł z wysoka na nas, wszyscy doświadczylibyśmy anomalii, ale niektórzy po raz ostatni.


2. Kapitulacja odrzucona.

    Naprawdę? Dziewięćdziesiąt milionów Irańczyków nie uległo niecałym siedmiu Izraelczyków, którzy wykorzystując (nielegalnie) przestrzeń powietrzną Iraku zabili dowództwo wojskowe i naukowców? Nikomu jakoś nie przeszkadza, że obok znajduje się artykuł mówiący, że miliony Żydów musiało opuścić domy i ukryć się w schronach, że Australijczycy i inne kraje trzecie masowo ewakuują swoich, bo ryzyko akcji odwetowej jest ogromne i jej rozmiar gotów tzw „kwestię żydowską” sprowadzić na margines?


3. A co na to pan Donald (ten większy)?

    Koszmarna siła w rejonie bliskiego wschodu. Dwa lotniskowce, które mogą „wykończyć irański reżim z powietrza”. Ciekawe, czy pamiętają o hipersonicznych pociskach Iranu, których nie da się przechwycić, bo lecą, podobnie do rosyjskich Oreszników za szybko. Izrael najpierw uśmiercił Palestyńczyków, twierdząc, że to jakiś Hamas, potem zaatakował Syrię (też Hamas), teraz w Iranie znalazł Hezbollah i usiłuje ich wyeliminować, a jak zapowiada Pierwszy Żyd Pośród Żydów – następny będzie Pakistan. Pan Donald i kilku czołowych europejskich polityków publicznie głosi, że Izrael ma prawo do obrony. Atakując Iran, który nawet nie sąsiaduje z Izraelem? Dziwna ta amerykańska „demokracja”.


4. Zdumiewające odkrycie naukowców.

    Szwedzkich, bo inni nie mają czasu badać, albo wiedzą bez badań. Tatuaże są poważnym ryzykiem zdrowotnym. Chłoniak pojawia się u tatuowanych częściej o 21% (cóż za porażająca dokładność badań!). Nawet niewielki malunek może spowodować niskopoziomowy stan zapalny, który gotów przekształcić się w nowotwór. Podobno czerwona farba jest najpaskudniejsza, więc warto badać skład, zanim się człek nafaszeruje farbkami. Żeby nie było tak strrrrasznie – amerykańska nauka twierdzi, że używanie marihuany zwiększa ryzyko zawału o 29% plus o 20% udaru mózgu. Czyli lepiej się umalować permanentnie, niż upalić w trzy de.


5. Podziemie działa.

    Projekt NASA o kryptonimie ANITA, pozwolił wykryć na Antarktydzie sygnały radiowe dochodzące spod lodu pod kątami niemożliwymi wg współczesnej fizyki. Może globalne ocieplenie uwolni uwięzionych radiowców, a na razie udowadnia, że istnieją prawa fizyki nieznane fizykom.


6. Naturyzm (męska odmiana Natury) wraca do łask. A może tylko do Lubina?

    Dwóch Etiopczyków biegało na golasa po Lubinie, aż padli na poboczu. Może ćwiczyli do maratonu, z czego Etiopczycy są znani. Widocznie efekt cieplarniany dopadł ich nie w szklarni, a na prostej drodze i powalił na ziemię, a dokładniej na asfalt (trochę się boję oskarżenia o rasizm, ale ze zdjęcia tak wynika. Ale - asfaltu nikt nie zasłonił, a męskość biegaczy już tak).

PS. Policja była zdumiona, że mężczyźni nie mieli przy sobie dokumentów.


7. Naprawy i poprawy.

    Młodzi chłopcy zgłaszają się do specjalistów, by naprawić siebie, bo nie nadążają za pornosami i ich możliwości są zbyt wątłe. A dziewczęta decydują się na G-shot, który zwiększa satysfakcję seksualną. Może chłopcom też dałoby się co wstrzyknąć, niech podołają (podołują?)


8. Rzecz o błędach.

    Samolot spadł w Indiach i byłaby to tylko tragedia, gdyby nie nazywał się Dreamliner. Główny inżynier zakładów ponad rok temu mówił, że rodziny by na pokład nie wpuścił, a teraz katastrofą obciążony jest pilot. Ale słowa nie giną, choć ludzie tak.


9. Antysportowo.

    Mamy epidemię! Coraz bardziej schorowane i starzejące się społeczeństwo cierpi na nadwagę i depresję (a także na wysoki cholesterol, nadciśnienie, efekt cieplarniany, bezrobocie, bezsenność i wiele innych chorób cywilizacyjnych). Do tego wszystkiego mamy mało lekarzy. Może warto byłoby szkolić ich więcej? Iść do wyborów z hasłem co drugi Polak lekarzem. Plus jeden Lewandowski, który wg byłego kapitana reprezentacji osiągnął więcej sam, niż cała reszta. Po kiego grzyba wysyłać całą kawalerię, skoro rodzynek daje radę?


10. Lepsza od mikrofalówki.

    Rozgrzała internet w sześć sekund! Rany boskie! Strach pomyśleć, co zrobiłaby, gdyby łaskawie olśniła internet jakąś inwokacją, czy expose. A pamiętać warto, że ledwie dorosła do dowodu osobistego. I nawet w nic nie musiała wskakiwać. Istny samorodek!

środa, 18 czerwca 2025

Kreska – kres widzenia, inaczej widnokrąg.

 

    Archeopan podziwia niewieście kształty obleczone sukienusiami słodszymi od landrynek. Dwie dziewczyny w czarnych okularach zastygły emocjonalnie obok siebie. Jedna z grymasem uśmiechu, druga grymas skierowała ku dołowi. Bardzo duża pani w celach odzieżowych upolowała lamparta, ale cętek wystarczyło zaledwie na króciutką minispódniczkę. Może i lepiej, bo uda pobladłe skorzystają ze słonecznej kąpieli.


    W tramwaju czarnowłosa w nerwach zaplata i rozplata włosy, kloszardzi odbezpieczają puszkowe piwka, a uwolnione z jarzma młode piersi podrygują naśladując stukot kół na rozjazdach, przysparzając panom (nawet tym, którzy wiek emerytalny obserwują z góry) odrobinę dyskretnej na szczęście radości. Łopian wytrwale usiłuje upodobnić się do rabarbaru, w nadziei, że skusi amatora. Nastolatka z czarno-białej bajki była chyba znużona fabułą, bo szła na ostatnich nogach, szurając niczym staruszka. Stara grusza zrzuca nadmiar owoców, których nie zdoła wykarmić. Pani niezwykle wypukła w newralgicznych fragmentach topografii własnej, gdyby miała biustonosz, mogłaby w nim transportować rozkoszną parkę arbuzów. Ale nie miała. Arbuzów też.

wtorek, 17 czerwca 2025

Lennik – siennik lenia.

 

    Nastolatka odstawiona na wyjściowo – tatuaż, makijaż, metalizacja części twarzowej (być może nie tylko) pazur bojowy, ałtfit masowego rażenia od niechcenia informuje psiapsiółkę, że „ma uczulenie na muł”, a ja męczę umysł, czy kiedykolwiek miała do czynienia z substancją, czy kontakt był wyłącznie wirtualnym. Jakiś Aryjczyk w pełnym słońcu poskramia słowotokiem swoją wybrankę. Kobiety w spłowiałych dżinsach z zazdrością podsłuchują kolejnej parki dziewcząt głoszących „ ja noszę pół ubrania” i zastanawiają się, czy w ramach balastu zrzuciły także rozum. Następna parka zachwyca się szaleńczą odwagą jednej z nich, bo wsiadła do tramwaju NIEUMALOWANA KURDE! Obie aż uda ścisnęły z wrażenia.


    Pierwszy tego sezonu siniaczek nie miał kształtu, ale sam fakt pojawienia się kieruje mój wzrok na łydki, a jak się da, to i wyżej. Kątem oka dostrzegam bluzeczki na młodych ciałach z wyraźnie zaznaczonymi ekstremami lokalnymi, więc o pomyłce mowy być nie może, jedynie prawdopodobieństwo sukcesu (jakiegokolwiek) wymaga oszacowania. Migają też suknie z rozcięciami tak znaczącymi, że bez nich nie byłoby sensu ich nosić. Piękno w każdym mozliwym wieku i kategorii wagowej przemieszcza się tam, gdzie zostanie docenione, a jeśli nie, to przynajmniej ukoi porażkę bez złośliwostek z zewnątrz. Zaraz potem siniaczek wyglądający jak dwa odważniki. Zlokalizowany na łydce i chyba ciężki, bo wprowadza asymetrię ruchu, a podniesienie stopy zdaje się być ciężarem.


    Co może skłonić faceta do chodzenia w wełnianej czapce, gdy słońce wytapia dziury w asfalcie? Bardzo duża pani w asyście dwóch mniej okazałych mężczyzn pławi się w zachwytach. Panowie, lekko zdezorientowani, przytłoczeni koniecznością kolaboracji wewnątrz płciowej, bez wcześniejszego ustalenia hierarchii stada w cieniu obiektu westchnień obustronnych nie mogli przecież przystąpić do walki kogutów, by nie obrazić wybranki brutalną walką o względy. Na ławce zasiadła (tak to nazwijmy) młoda dziewoja, rozwalona tak, jakby jej jajka spuchły, a przed nią defilują na rowerach kolarze w długich, letnich sukienkach.

Ekstrakt filozoficzno-astronomiczny.

 

    Gdyby kobieta układała kalendarz, wszystkie trzynaście miesięcy miałoby po 28 dni. Każdy kończyłby się menstruacją, modelując życie kulturalne i towarzyskie, a nawet plany wakacyjne. Kwestię brakujących dni na pewno załatwiłaby przemyślnie i z wdziękiem.